niedziela, 8 maja 2022

Opis i spis treści audycji „Wieczór płytowy” i „Wieczór z płytą kompaktową” 1983-1991 cz. 6


Tomasz Beksiński

Drugą charakterystyczną postacią „Wieczoru płytowego” był Tomasz Beksiński (26 XI 1958 - 24 XII 1999). I choć wielu ludzi kojarzy go właśnie z tą audycja i to jemu przypisuje wiele jej sukcesów, to jednak nie on był jej twórcą, mózgiem i głównym koryfeuszem, a wspomniany Tomasz Szachowski. Ale też trzeba oddać młodemu Beksińskiemu sprawiedliwość i podkreślić fakt, że w ostatnich latach jej istnienia, to właśnie on i jego gusta muzyczne nadawały jej ton programowy.

O młodym Beksińskim można napisać naprawdę wiele, bo jest ku temu dużo materiałów drukowanych i dostępnych w Internecie. Jego osobie poświecono filmy dokumentalne i fabularne, monografie, liczne artykuły, a nawet całe portale internetowe. Problemem nie jest więc brak informacji, a oddzielenie dominującej w nich hagiografii od jego prawdziwego życia i rzeczywistych dokonań. A na chłodno patrząc oraz biorąc pod uwagę jego możliwości i potencjalne zdolności, w stosunku do tego co po nim zostało, to jego dokonania nie są znowu aż tak imponujące. Na pewno jednak był on człowiekiem nietuzinkowym, zdolnym i wyjątkowo oryginalnym, tak zresztą jak jego ojciec.

Tomasz Beksiński urodził się w Sanoku, z perspektywy Warszawy, mieście leżącym dokładnie na drugim końcu Polski. Właściwie swój dobry strat życiowy zawdzięczał ojcu, znanemu malarzowi Zdzisławowi Beksińskiemu (1929-2005). Bowiem to ojciec zaszczepił w nim zainteresowanie muzyką, bo sam się nią fascynował i – jak mawiał - niczego nie pragnął w życiu tak bardzo jak zachodnich płyt winylowych. To zainteresowanie było zresztą zrozumiałe, bo większość artystów – a on także takim był – obok swojej dziedziny interesuje się także innymi formami sztuki. To dzięki pieniądzom uzyskanym ze sprzedaży jego obrazów rodzina Beksińskich już w połowie lat 70. mogła wejść w posiadanie zachodnich płyt winylowych, z których każda kosztowała wówczas majątek (miesięczną pensję). Już w 1974 r. mieli takich płyt ok. czterdziestu. Ponadto stary Beksiński postarał się, aby dostarczano mu zachodnie pisma muzyczne m.in. „Melody Maker”, „New Musical Express” i "Record Mirror”.

Inspirującą rolę swego ojca we własnym zainteresowaniu się muzyką potwierdził zresztą sam młody Beksiński wyznając w jednym z wywiadów radiowych że: „Po prostu muzyką zainteresowałem się chyba dlatego, że ojciec mój ojciec bardzo tego pragnął widząc, że moje zainteresowani zmierzają w dość katastrofalnym kierunku, bo początkowo chciałem hodować kury, potem kury zamieniłem na papużki. A już kończyłem szkołę podstawową i wyglądało na to, że przejdę do liceum jako hodowca papużek, nie mający przed sobą żadnych perspektyw. Ojciec kupił mi magnetofon no i myślał, że zacznę odchodzić od papug słuchając muzyki. Na samym początku się trochę przeliczył, bo zacząłem nagrywać papugi na magnetofon, ale później udało mu się - czyli ojcu - zainteresować mnie muzyką. […].W ten sposób przesłuchaliśmy razem z ojcem sporo płyt z muzyką, które były w domu. Później zacząłem się interesować muzyką rockową, z tym, że zanim do tego doszło, słuchałem dużo bitlesów i muzyki włoskiej i francuskiej”. 

Dzięki dostępowi do tych płyt i fachowej prasy młody Beksiński już w okresie licealnym (maturę zdał w 1977 r.) mógł błyszczeć w szkolnym radiowęźle i rozwijać swoją pasję muzyczną ku zazdrości swoich równolatków. Oczywiście jego wkładem było sugerowanie ojcu zakupów kolejnych płyt i zdobywanie informacji o poszczególnych wykonawcach. To właśnie w tym okresie narodziła się jego fascynacja klasyką rocka np. płytami Pink Floyd, The Who, Genesis, Camel, Tangerine Dream, Moody Blues czy Black Sabbath, ale też muzyką dyskotekową czy pop-rockową np. albumy zespołu Smokie, do czego z niechęcią się po latach przyznawał. 

Drugim ważnym czynnikiem w życiu młodego Beksińskiego była pomoc ojca w edukacji, a następnie w rozwijaniu jego pasji muzycznej i filmowej już na szczeblu profesjonalnym. Przede wszystkim opłacał mu prywatne lekcje języka angielskiego, który potem dodatkowo poszerzał w klasie o profilu anglistycznym w liceum do jakiego chodził. Następnie przez znajomych pomógł mu dostać się na studia filologii angielskiej w Sosnowcu, co miało być wstępem i przepustką do ich kontynuowania w bardziej pożądanym Krakowie czy Warszawie. I nie chodziło tutaj o to, że Beksiński był mało zdolny, a o fakt, że takich jak on, młodych, zdolnych i ambitnych z dobrych rodzin było wielu i także chcieli się dostać na taki kierunek nauczania, bo gwarantował on lepszy start życiowy. Ten sam ojciec już w 1978 r. kupił mu mieszkanie w Warszawie, a przecież nawet w tamtych czasach nie był to mały wydatek, dzięki czemu młody Beksiński mógł się przenieść z Katowic do stolicy aby tutaj kontynuować studia.

Młody Beksiński w nowym miejscu zamieszkania z trudem się aklimatyzował, co wraz z dręczącą go od młodości depresją skłoniło go do podjęcia drugiej już próby samobójczej. Wysadził wówczas w powietrze swoją kuchnię i jedynie cudem nie pozabijał ludzi z pobliskich mieszkań. I tutaj znowu przed niechybnym więzieniem i splamieniem kartoteki życiowej ratuje go ojciec, którzy przez znajomych załatwia mu wcześniejszy fikcyjny przebieg leczenia psychiatrycznego. Dzięki temu już w lipcu 1980 sprawę karną wobec niego umorzono. Potem nadal wspomaga jego pasję muzyczną przekazując mu środki finansowe dzięki którym może on kupować bardzo drogie i niedostępne w Polsce płyty. To dzięki nim mógł rozpocząć od połowy 1981 r. karierę prezentera muzycznego, najpierw w Domu Kultury w Sanoku, a następnie w klubie „Dedal” w Rzeszowie. Ta aktywność była jedną z przyczyn tego, że nie miał czasu się uczyć i nie zdał we wrześniu 1982 r. egzaminu poprawkowego z gramatyki angielskiej przez co skreślono go z listy studentów anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim. 

We wspomnianym już wywiadzie radiowym mówiąc o początkach swej pracy w Polskim Radio młody Beksiński tak to opisał:
„Kwestia przypadku. Byłem i jestem fanem zespołu Genesis. Miałem wszystkie nagrania jakie udało mi się zdobyć, wszystkie długogrające płyty. I pewnego dnia, w 1981 roku, wiosną, Piotr Kaczkowski nadał koncert zespołu Genesis z Knebworth, który miał dostępny na jakiejś kasecie.
Ja chciałem za wszelką cenę zdobyć te nagrania w wersji stereo i jestem przekonany, że kaseta którą Kaczor miał jest nagrana stereo. Zacząłem więc dzwonić po znajomych, czy ktoś nie ma jakiegoś kontaktu z radiem, nie koniecznie z Kaczorem, ale z kimś, kto pracuje w Trójce, żebym mógł do tej kasety dotrzeć.
Udało mi się w ten sposób poznać Jurka Kordowicza. Podsunąłem mu trochę muzyki new romatic, Ultra Vox itp. rzeczy i tak rozmawiając sobie kiedyś Jurek mnie zapytał, co właściwie robię, co chciałbym robić?
Przyznałem mu się, że chciałbym pracować w radiu, ale nie wyobrażam sobie, aby to było możliwe. Ale okazało się że jest to możliwe. Gdyby nie stan wojenny, to przypuszczalnie pod koniec 1981 roku wystartowalibyśmy razem. W Programie II mieliśmy dostać jakąś wspólną audycję.
[…].Początkowo pożyczałem płyty różnym redaktorom, ale potem powiedziałem, że ja chcę niektóre z tych płyt tutaj również odtwarzać. No wpuszczono mnie wtedy uprzejmie do studia. Pamiętam, że był to wieczór z Markiem Niedźwieckim. Prezentowaliśmy pierwszy album Yazoo - "Upsters ...". To był początek października 1982 roku”.

Ze wspomnień jego Ojca jednak to pierwsze zetknięcie się młodego Beksińskiego z Polskim Radiem wyglądało nieco inaczej. Jak zanotował on w swoim dzienniku fonicznym pod datą 3 I 1983 r. (M. Grzebałkowska, Beksińsscy portret podwójny, Kraków 2014, s. 253-254):
„Chce teraz uprawnienia na prezentera dyskotekowego. Niech robi te uprawnienia, tylko niech mi nie każe za niego ich robić. (…). Ile czasu wymagało, żeby on zadzwonił do kogoś z radia! Miał numer faceta. Dwa lata upłynęły, zanim on pierwszy raz do niego zadzwonił. Dwa lata wcześniej wszedłby do radia, gdyby chciał ruszyć dupą. Ale ruszyć dupą to jest dla niego najgorsza rzecz”.

Jak z tego wynika, także tutaj w nawiązaniu kontaktu z ludźmi z radia pomógł mu Ojciec. A był to też czas, gdy młody Beksiński poszukiwał swej nowej drogi zawodowej po wyrzuceniu ze studiów. Oprócz chęci podjęcia pracy w radio planował także zostanie zawodowym prezenterem dyskotek, co w tamtych czasach było wyjątkowo intratnym zajęciem. Aby uzyskać stosowne dokumenty wziął udział w dniu 17 IX 1983 r. w finale Ogólnopolskiego Turnieju Prezenterów Dyskotekowych, a nawet zajął w nim drugie miejsce. 

W każdym razie Jerzy Kordowicz już w 1981 r. przekazał sugestię o młodym zdolnym entuzjaście muzyki Tomaszu Beksińskim mającym dostęp do zachodnich płyt Lechowi Nowickiemu pracującemu w Naczelnej Redakcji Polskiego Radia. Ten zaplanował dla obu wspólną próbną audycję muzyczną w nadawanym częściowo w stereo Programie IV PR. Jednak z powodu stanu wojennego plany te nie zostały zrealizowane. Młody Beksiński zadebiutował na antenie radiowej w dniu 23 V 1982 r. jako gość audycji Bogdana Fabiańskiego, w bloku „Muzyczne Studio Młodych” nadanym w Programie I PR. Zaprezentował wtedy zaledwie kilka piosenek, głównie utwory z kręgu new romantic. Występował w tej audycji dość często, ale jego marzeniem było dostanie się do Programu III. Dzięki wstawiennictwu Kordowicza młodego Beksińskiego jako gościa zaprosił do swoich audycji Marek Niedźwiecki prowadzący popołudniowe „Zapraszamy do Trójki”. W audycji tej młody Beksiński zadebiutował 2 X 1982 r. prezentując na żywo najnowszą wówczas płytę duetu Yazzo. Później przedstawiał także niektóre posiadane przez siebie najnowsze albumy w audycji „Nowa płyta”. Ostatecznie latem 1983 r. otrzymał w Programie I własną audycję muzyczną pod nazwą „Na rockową nutę”.

Jego debiutem w Programie IV była występ w „Klubie stereo” w dniu 25 IV 1983 r. kiedy to przedstawił na antenie najnowszy album grupy OMD pt.: „Dazzle Ship”. Była to audycja mająca wielu autorów i nadawana codziennie. Odtąd jednym z nich stał się także młody Beksiński. Wkrótce później w tym samym programie ale w audycji „Nowa płyta” nadanej 4 i 11 IX 1983 r. zaprezentował samodzielnie najnowszy album grupy Japan – „Oil On Canvas” (miał wówczas 25 lat). Następnego roku dorobił się Programie IV już własnej audycji, a dokładniej jednej z części „Muzykoterapii” nadawanej we czwartki i nazwanej przez niego „Nie tylko ballada”. Pierwszą z tych audycji poprowadził 22 III 1984 r. 

Po zdobyciu pierwszych doświadczeń w pracy w eterze Bogdan Fabiański przedstawił go Tomaszowi Szachowskiemu, który poszukiwał wówczas nowych współpracowników do prowadzonego przez siebie bloku muzycznego nazwanego „Wieczorem płytowym”. Po raz pierwszy jako jeden z zaproszonych gości młody Beksiński pojawił się w nim 15 IV 1984 r. W audycji nadanej tego dania przedstawił dwie płyty: White Door - "Windows" (1983) i Talk Talk - "It's My Life" (1984). Jako gość programu prowadzący go wraz z Tomaszem Szachowskim młody Beksiński pojawiał się także później, np. 10 III 1985 r. prezentując albumy: Depeche Mode – „Some Great Reward” (1984) i Duran Duran – „Arena” (1984). Pierwszy samodzielny program przygotował i poprowadził 1 XII 1985 r. prezentując następujące albumy: U2 – „War” (1983), The Cure – „Head On The Door” (1985) i Roxy Music – „Avalon” (1982). 

Jak wspomina Tomasz Szachowski (relacja z monografii Wiesława Weissa, „Tomek Beksiński. Portret prawdziwy”, Poznań, 2016, s. 210):
„W pewnym momencie dałem mu w Wieczorze płytowym połowę, a nawet więcej niż połowę czasu antenowego. Miał dostęp do nowości kompaktowych. I to takich, które podobały się przeważającej części słuchaczy. Bez wątpienia trafił w swój czas. Było zapotrzebowanie na repertuar, który proponował. A ja nabrałem do niego takiego zaufania, że nie pytałem wcześniej, jakie płyty przyniesie do audycji. chodziło tylko o to, żebyśmy się nie pokryli. […]. Był przy tym bardzo rzetelny. I zaangażowany. Dla niego nie było granicy czasu. Potrafił przygotowywać audycję kilkanaście godzin”.

W takich okolicznościach, począwszy od 1986 r. Tomasz Beksiński stał się współgospodarzem „Wieczoru płytowego” i sam zaczął zapraszać do niego gości, a w zasadzie gościa, Piotra Kosińskiego z Krakowa. Oczywiście ta jego kariera nie byłaby możliwa bez strumienia najnowszych płyt jakie nieustająco płynęły do niego za pośrednictwem ojca z zachodu Europy. Przede wszystkim płacił za nie jego ojciec, by tylko jego było stać na ich zakup w takich ilościach. A to dlatego, że miał podpisane kontrakty zgodnie z którymi za swoje prace malarskie otrzymywał zapłatę w dolarach. Młody Beksiński nigdy nie został jednak etatowym pracownikiem radia, choć namawiał go do tego Szachowski. Wolał pracować na umowę zlecenie jako współpracownik niż uwiązany etatem pracownik muszący codziennie chodzący do pracy i z konieczności ulegający różnym naciskom.

To właśnie dzięki Tomaszowi Beksińskiemu na antenie „Wieczory płytowego” prezentowano w dużej ilości wznawiane na płytach kompaktowych dzieła klasyki rocka, a więc albumy Pink Floyd, Genesis, Yes, The Doors, The Moody Bluyes, Barclay James Harvest i innych. Jedynie niekiedy prezentował mniej znanych wykonawców, których popularyzował w Polsce takich jak np. The Legendary Pink Dots, a zwłaszcza grupę Marillion. Można nawet powiedzieć, że bez niego, ta ostatnia nigdy nie stałaby się w naszym kraju tak popularna jak to miało miejsce. To właśnie przez ten klasycznie rokowy repertuar wielu ludzi, a już na pewno ja, tak lubiło tę audycję. W przeciwieństwie do Szachowskiego jego zapowiedzi były bardziej emocjonalne a także często zaopatrzone w bardziej osobiste refleksje, ale nigdy nie przekraczały granic ekshibicjonizmu. Wielką atrakcją były dokonywane przez niego tłumaczenia tekstów piosenek, co nie było znowu takie proste. Często też prezentował różne ciekawostki na temat wykonawców i wykonywanej przez nich muzyki. Ja lubiłem też jego dokładność i konsekwencję z jaką prezentował poszczególne dyskografie, ale nie zawsze istniała możliwość ich pełnej prezentacji. W audycji „Wieczór płytowy” młody Beksiński występował w latach 1984-1991, pomiędzy swoim 28 a 33 rokiem życia. 

Kilka lat po zakończeniu emisji tej audycji, w programie telewizyjnym „Wywiad z wampirem”, czyli Wojciechem Jagielskim, młody Beksiński tak odpowiedział na jego pytanie, czy bawi go jeszcze praca w prezentowanie płyt?:
„Bawi mnie, aczkolwiek w tej formie w jakiej to w tej chwili się odbywa [czyli w 1998 r. - przyp. DR], czyli nie jest to już puszczanie całych płyt, czytanie tytułów z okładki i nudzenie się w studiu, przez czterdzieści parę minut. Tamto na szczęście mam za sobą i nie chcę do tego wracać. […]. W tej chwili mam niesamowitą frajdę z tego, że mogę to robić znowu. Robię to na zmianę z moim przyjacielem Piotrem Kosińskim w Trójce. On robi [to – przyp. DR] w jedną sobotę [a – przyp. DR] ja w następną sobotę. Dzięki temu mam dwa tygodnie na przygotowanie się na przemyślenie [tego – przypis DR] co ja chcę zrobić w tej audycji, i w tej chwili jest to dla mnie takie dodatkowe hobby oprócz pracy zarobkowej, czyli siedzenia przy maszynie do pisania i robienia tych list dialogowych”.

Równolegle do „Wieczoru płytowego” prowadził też w pełni własną audycję autorską pod nazwą „Romantycy muzyki rockowej”. Nadawano ją w Programie II PR w latach 1985-1990. W jej eterze prezentował twórców z kręgu new romantic, w tym Spandau Ballet, Duran Duran, Talk Talk, Depeche Mode, Ultravox, ale też bardziej mrocznych gatunków nowej fali w rodzaju Bauhas, Joy Division, czy The Sisters Of Mercy. Jednak po latach sam stwierdził, że w większości ten styl muzyki nie prezentował najwyższych lotów artystycznych i zarówno w melodyce jak i tekstach balansował na krawędzi banału.

Prowadzenie audycji „Wieczór płytowy” i „Romantycy muzyki rockowej” przyniosły Tomaszowi Beksińskiemu wielką popularność, ale też przysporzyły mu różnych złośliwości ze strony zazdrosnych kolegów po dziennikarskim fachu. To właśnie ten krąg ludzi nadał ma tytuł „dupka wszech czasów”, co opublikowano w 1991 r. na łamach magazynu „Rock’n’Roll”. W każdym razie młody Beksiński już wtedy był radiowym celebrytą, a wielu innych z jego pokolenia mogło jedynie pomarzyć o takiej pozycji, więc go atakowali, choć sami nie byli w niczym od niego lepsi. 

Wraz z rozpoczęciem współpracy z Polskim Radiem młody Beksiński zaczął także pisać teksty do „Magazynu Muzycznego”  jednego z dwóch periodyków poświęconych muzyce rockowej w okresie PRL. Przeważnie przedstawiał monografie klasyków rocka np. zespołu Yes, czy pewnych nurtów np. space rocka. I trzeba przyznać, że były to teksty bardzo dobre.

W latach 90. pisał teksty do nowego prężnie się rozwijającego magazynu muzycznego „Tylko Rock”, a od 1998 r. miał tam stałą rubrykę pod nazwą „Opowieści z krypty”. Felietony publikowane w tej rubryce były nie tyle esejami muzycznymi co raczej opowieściami o różnych absurdach i trudnościach życia. Ostatni z nich opublikowany w „Tylko Rock” nr 1 (101) w styczniu 2000 r. pt.: „Fin de siecle” był faktycznie jego testamentem. Zanim Redakcja się zorientowała że ten tekst ma taki charakter, to młody Beksiński zdążył już popełnić samobójstwo, któreś z kolei, ale tym razem w pełni udane. 

Na przełomie lat 80. i 90. zajął się przygotowywaniem ścieżek dźwiękowych z polskimi wersjami tekstów do kultowych filmów, m.in. obrazów z Jamesem Bondem (agent 007). Z biegiem czasu opracowywanie ścieżek do filmów stało się głównym źródłem jego zarobkowania. Ponadto przygotował polskie dialogi dla następujących filmów: serii „Brudny Harry” z inspektorem Harrym Callahanem, serii obrazoburczych filmów z grupą Monty Pytona, a także do wielu innych obrazów m.in. „Czasu Apokalipsy”, „Drakuli”, „Szklanej pułapki”, „Zabójczej broni” i „Wściekłych psów”.

Zresztą filmy były jego drugą wielką pasją, zaraz po muzyce. Fascynował się zwłaszcza dokonaniami brytyjskiej szkoły horroru związanej z wytwórnią Hammer. Szczególną rolę w jego życiu i edukacji kulturalnej odegrał film „The Reptile” (Kobieta Wąż” z 1966 r.) jaki zobaczył jeszcze w Sanoku jako dziecko w 1970 r.

W 1991 r. rozpoczął współpracę z Programem III PR prowadząc audycję „Muzyczna poczta UKF” i sobotnią „Trójkę pod Księżycem” promując w niej artystów rocka gotycko-progresywnego, np. Lacrimosa. W tym czasie jego audycje przyjęły postać słowno-muzycznych całości i stały się kultowe dla wielu słuchaczy, ja ich jednak już nie słuchałem.

Tomasz Beksiński był też człowiekiem o zaburzonej osobowości, stąd wielokrotnie próbował popełnić samobójstwo, o czym już wcześniej kilka razy wspomniałem. W końcu udało mu się to w wigilię 1999 r. W chwili śmierci miał zaledwie 41 lat. Jego nierealistyczne oczekiwania w stosunku do kobiet sprawiały, że nigdy nie znalazł trwałej miłości, ani się też nie ożenił. 

Jacek Leśniewski (sam raczej nie Anioł, zwłaszcza jako dość arogancki sprzedawca płyt) wspominając po latach Tomasza Beksińskiego tak go bardzo trafnie scharakteryzował na łamach jednego z numerów pisma „Kulturka” z 2008 r.:
„Co do Tomka Beksińskiego… On był strasznie trudną osobą. Był jedyny w swoim rodzaju, skupiał na sobie uwagę; często był w centrum zainteresowania, jednak ludzie którzy do trochę znali, generalnie go unikali.
Tak naprawdę to było przynajmniej ze czterech Tomków: jeden w radiu, na falach Trójki, czyli delikatny, natchniony, spokojny facet dla którego istniała wyłącznie muzyka i teksty prezentowanych tam kawałków.
Był Tomek za przeproszeniem wiecznie wkurwiony, mający dość dziwne natręctwa, narzekający na wszystko na świecie; klnący jak szewc i robiący tragedię i sceny na środku ulicy np. z powodu zgubionego właśnie długopisu za 7 zł.
Był Tomek z całym ciężarem swojego życia prywatnego, które było tak pogmatwane, że w końcu stało się to głównym powodem tego co się stało [nawiązanie do jego samobójczej śmierci – przypis DR].
Był też Tomek, którego znałem od początku lat 80; taki trochę mentor; facet który miał do powiedzenia mnóstwo ciekawych rzeczy i który przybliżył mi wielu fajnych wykonawców i dzięki któremu poznałem wiele fajnych płyt a także setki zapomnianych, kultowych filmów których nigdy bym prawdopodobnie nie obejrzał”.

Ze swej strony powiem jeszcze o wątku gliwickim młodego Beksińskiego. Oczywiście mieszkał on w Warszawie, a wcześniej w Sanoku i nigdy nie przebywał dłużej na stałe w Gliwicach, ale przyjeżdżał do tego miasta w odwiedziny do znajomego swego ojca, którego nazywał „wujkiem”. Tym wujkiem był Jerzy Lewczyński (1924-2014) znany gliwicki artysta fotografik a także członek Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego i Związku Polskich Artystów Fotografików (w latach 80. i 90. XX w. wchodził w skład Rady Artystycznej tego ostatniego stowarzyszenia). Ze Zdzisławem Beksińskim poznał się już pod koniec lat 50., kiedy ten zajmował się jeszcze głównie fotografią artystyczną. Ich przyjaźń przetrwała próbę czasu i doczekała aż do śmierci starego Beksińskiego w 2005 r. Jerzy Lewczyński często robił mu różne drobne przysługi, głównie w zakresie zaopatrzenia w różne rzeczy, przeważnie techniczne, ale nie tylko, bo był on też jednym ze źródeł jego znajomości w tzw. wielkim świecie. Jedną z takich przysług była m.in. pomoc w dostaniu się młodego Beksińskiego na anglistykę w Sosnowcu czy też goszczenie go w Gliwicach. Niekiedy też stary Beksiński zwierzał się Lewczyńskiemu z problemów związanych ze swoim synem, czyli Tomaszem. Dzięki temu Lewczyński wiedział o pewnych tajemnicach tej rodziny i niekiedy nieoficjalnie zdradzał je bardziej zaufanym znajomym z Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego. Jednym z nich był Wiktor Hombek (1929-2011).

Na przełomie lat 80. i 90. XX w. Wiktor Hombek pracował na etacie w Muzeum w Gliwicach, a więc w instytucji w której i ja pracowałem od grudnia 1988 r. W związku z tym, że siedzieliśmy razem w jednym pokoju, to często rozmawialiśmy na różne tematy. Jednym z nich była moja fascynacja muzyką. Pewnego dnia w drugiej połowie 1990 r. Wiktor powiedział mi, że ostatnio był na spotkaniu z J. Lewczyńskim, który opowiedział mu o synu jego znajomego, który jest dziennikarzem muzycznym i często prowadzi znane audycje muzyczne w Polskim Radiu. Twierdził on, że jego ojciec jest załamany tym w jaki sposób on zwraca się do niego i żony (czyli swoich rodziców), a dokładniej rzecz biorąc, że ich nie szanuje. Ponadto, że ciągle szantażuje ich samobójstwem, a także szokuje różnymi dziwnym zachowaniem, jak np. umawianiem się z nieodpowiednimi dziewczynami, w tym z nieletnimi fankami, czy też podnoszeniem ręki w hitlerowskim geście pozdrowienia. Opisywaną osobę Wiktor określił, podobnie jak inni uczestnicy tej rozmowy, jako totalnego świra, co przekazał także mnie. Pamiętam, że nie mogłem w to uwierzyć, że ktoś taki pracuje w radiu, ale Wiktor stanowczo twierdził, że to wszystko prawda, ale jednocześnie nie potrafił mi powiedzieć o kogo dokładnie chodzi, bo zapomniał nazwiska tej osoby. Dopiero następnym razem, jak już się dopytał w tej sprawie u swego źródła, czyli u Lewczyńskiego, to mi powiedział, że chodzi o Tomasza Beksińskiego, a więc tego faceta, który prowadzi „Wieczór płytowy”. Pomimo tego jego opowieść wydała mi się tak nieprawdopodobna, że nie mogłem w nią uwierzyć. Dopiero po latach okazało się, że była ona w całości prawdziwa, a młody Beksiński był znacznie bardziej złożoną osobowością niż mi się wydawało, bo znałem tylko jego oficjalne i podziwiane przez wszystkich radiowe Ego znane z eteru.

Z swej strony w pełni zgadzam się z opinią jaką wypowiedziała o młodym Beksińskim jego była przyjaciółka, a także jedna z jego zawiedzionych miłości Katarzyna Rakowska (obecnie Rakowska-Smoczyńska) znana też pod pseudonimem De Coy jako wokalistka polskiego zespołu Fading Colours grającego rocka gotyckiego. W powszechnie znanym filmie dokumentalnym w reżyserii Daniela Światłego pt.: „Dziennik zapowiedzianej śmierci” (2000) mówiąc o problemach życia młodego Beksińskiego powiedziała m.in.:
„Do dzisiaj twierdzę, że jest palantem i tchórzem…. Ponieważ takie sytuacje w jakich on był, są to sytuacje które spotykają wszystkich ludzi na całym świecie, i są to sytuacje z którymi normalny człowiek jest w stanie sobie poradzić. Tym bardziej, że on miał naprawdę dobre życie. Tak uważam. I naprawdę dużo dobrego go w życiu spotkało, a wiele złego ominęło”.

Ja też tak uważam, młody Beksiński wiódł lepsze życie niż miała wówczas większość jego równolatków w PRL, w tym także ja. A ta „lepszość” polegała na tym, że dzięki pieniądzom i znajomościom ojca miał ułatwiony start życiowy, a za sprawą wykształcenia (choć formalnie nie sfinalizowanego) miał lepsze niż inni perspektywy rozwijania się zawodowego. Ale też był osobą w dużej części niestabilną emocjonalnie i – jak to nazwał jeden z jego przyjaciół – naznaczoną „piętnem śmierci”. To ostatnie uwarunkowanie w znaczący sposób wpłynęło na jego życie prywatne. Od siebie jeszcze dodam, że był też człowiekiem skrajnie egocentrycznym, nietolerancyjnym i nieżyciowym. Z drugiej strony „Wieczór płytowy” nie byłby tym, czym się stał w drugiej połowie lat 80., gdyby nie jego dobre gusta muzyczne i wiara w prezentowane na antenie płyty. Na koniec powiem też coś na obronę młodego Beksińskiego. Myślę, że każdy z nas jest po części świrem i ma niekiedy podobne dziwne zachowania, choć może nie na taką skalę i nie prowadzące do aż tak ekstremalnych sytuacji.