wtorek, 21 maja 2019

Opis audycji „Katalog Nagrań” 1980-1987 - część 9


Odbiornik Radiowy Radmor 5102 na jakim nagrywałem tę audycję.
 To ciągle ten sam egzemplarz jakiego używałem w młodości,
choć panel przednio nieco spłowiał z powodu nadmiernego oświetlenia.

Sprzęt audio
na jakim słuchałem i nagrywałem audycję

Początkowo słuchałem tej audycji na aparaturze należącej do moich rodziców. W tamtym czasie był to w miarę dobry, choć już lekko przestarzały pod względem technologicznym sprzęt audio. Ojciec kupił ją na raty w czerwcu 1980 r. na kiermaszu handlowym w Jastrzębiu-Zdroju (hala okrąglaka). Trzeba przyznać, że miał wyjątkowe wyczucie czasu, bo już dwa miesiące później wybuchły strajki sierpniowe, a wszystkie towary dosłownie zniknęły ze sklepowych półek. W związku z tym, że był to sprzęt Rodziców, stał w pokoju gościnnym na parterze domu.

Wspomniany sprzęt audio to wieża stereofoniczna „Kleopatra 2” klasy hi-fi ze srebrnymi panelami czołowymi tworzona przez tuner TSH-402A i wzmacniacz WSH-402. Jak się okazało po latach, była to nieznacznie zmodyfikowana wersja zestawu „Kleopatra”, a więc drugiej w kolejności (pierwszą była „Meluzyna”) seryjnie produkowanej wieży hi-fi w PRL. Tworzył ją tuner TST-102 i wzmacniacz WST-102. Zestawy wieżowe „Kleopatra” i „Kleopatra 2” produkowały Zakłady Radiowe Unitra Diora w latach 1975-1979.

Wzmacniacz WSH-402 „Kleopatra 2”

Wzmacniacz ten był wówczas dla mnie uosobieniem moich marzeń o sprzęcie hi-fi. Ważył ok. 8 kg i efektownie wyglądał, miał wiele budzących uznanie amatora włączników z różnymi filtrami, cztery duże pokrętła potencjometrów, a co najważniejsze dawał miły przyjemny stereofoniczny dźwięk. Nie był to wzmacniacz zbyt mocny, gdyż jego moc wyjściową tworzyła końcówka mocy zaledwie o sile 2 razy po 20 Wat, ale przy dość dobrej dynamice wynoszącej 60 dB i paśmie przenoszenia – w granicach od 40 do 16.000 Hz. Ten w miarę dobry obraz psuły nieco duże zniekształcenia liniowe wynoszące ok. 1 procenta. Urządzenie to posiadało trzy wyjścia do zewnętrznych źródeł dźwięku: tunera, gramofonu i magnetofonu., co odbywało się za pośrednictwem kabli ze złączami typu DIN. Te parametry sprawiły, że brakowało mu mocy, a pasmo przenoszenia gubiło większość niskich i wysokich tonów w zamian dając całą gamę szumów i zniekształceń.

Jednak w chwili zakupu wzmacniacz ten wydawał się wymarzonym sprzętem, zwłaszcza, że wcześniej muzyki słuchałem na radiomagnetofonie Unitra „Maja”, a więc urządzeniu dalekim od doskonałości. W tym czasie dla każdego melomana w Polsce, był to sprzęt nieosiągalny z powodu ceny i braku nawyku słuchania przez większość obywateli naszego kraju muzyki na sprzęcie dobrej jakości. Pomimo wspomnianych wad wzmacniacz ten dawał miłe analogowe brzmienie, pozbawione nadmiernej głośności (przesterowań) i mechanicznej analityczności.

Tuner TSH-402A „Kleopatra 2”

Tuner ten ważył ok. 4 kg i wizualnie był powiązany ze wzmacniaczem. Tuner i wzmacniacz miały trochę nietypowe wymiary, bo były nieco mniejsze od innych sprzętów produkowanych wcześniej i później w Polsce i na świecie. Tuner posiadał moduł z programatorem umożliwiającym zaprogramowanie i zapamiętanie pięciu stacji na UKF, a także wychyłowy wskaźnik poziomu sygnału, ale wizualnie dość prymitywny. Zgodnie z obowiązującymi w PRL normami UKF był dostrojony w jego dolnym zakresie (65,5-73 MHz). Tuner ten mógł odbierać program w systemie mono i stereo. Jego parametry nie były zbyt imponujące, gdyż jego pasmo przenoszenia ograniczało się zakresem od 40 do 12.500 Hz, a dynamika dla FM wynosiła tylko 26 dB. Natomiast zniekształcenia ogólne sięgały w nim ok. 3 dB.

Zamontowany w tunerze odbiornik pozwalał też na słuchanie stacji nadających na falach długich, średnich i krótkich. O ile jakość dźwięku na UKF była w miarę przyzwoita, to na pozostałych zakresach pozostawiała wiele do życzenia. Szczególnie wiele zakłóceń było na falach średnich i krótkich, a zwłaszcza na tych pasmach na których nadawało Radio Wolna Europa. Dość często zdarzało się nawet na UKF, że sygnał stereofoniczny zawierał tak wiele szumów, że praktycznie nie dało się go słuchać. Tym nie mniej w pierwszych dwóch latach mojej przygody z muzyką (1980-1981) tuner ten był dla mnie głównym źródłem pozyskiwania muzyki z audycji Polskiego Radia.

Zestaw głośnikowy Unitra Tonsil ZG-25C

Wraz z wieżą „Kleopatra 2” nabyliśmy także komplet kolumn głośnikowych. Był to zestaw dwóch kolumn pod nazwą ZG 25C wyprodukowanych przez państwowy koncern Unitra Tonsil. Były to jedne z pierwszych w PRL kolumn głośnikowych spełniających normy hi-fi. Model ten produkowano w tych samych latach co zestawy „Kleopatra”.

Były to kolumny dwudrożne z obudową zamkniętą (compact), wewnątrz wypełnioną materiałem dźwiękochłonnym, najczęściej w kolorze ciemny orzech, z czarnym tyłem. Każda z kolumn ważyła po ok. 9 kg, miała moc 25 Wat (przy 4 ohmach) i dysponowała pasmem przenoszenia w przedziale od 50  do 20.000 Hz.

Przednie ścianki tych kolumn wykończone były przymocowaną na stałe dekoracyjną tkaniną - jak się później okazało dość rzadką i drogą. Był to dźwięko- przepuszczalny materiał o nazwie "Vynair" o charakterystycznej srebrno-czarnej teksturze. Materiał ten był bardzo odporny na rozdarcia, ale nie produkowano go w Polsce, stąd wraz z pojawieniem się trudności ekonomicznych w 1980 r. zaprzestano jego importu i stosowania.

W odschłuchu kolumny te były nieco głuche i pozbawione szczegółów dolnego i górnego pasma. Jednak miały też zaletę w postaci stosunkowo ciepłego i przyjemnego brzmienia.

Magnetofon kasetowy ZRK M532SD

Ojciec kupił ten magnetofon na tym samym kiermaszu w Jastrzębiu-Zdroju, co wieżę „Kleopatra 2”. Podobnie  jak ta wieża należał on do Rodziców. W okresie gdy nie miałem własnego sprzętu hi-fi używałem go do nagrywania muzyki z audycji radiowych. Z racji wykończenia panelu przedniego magnetofon ten nazywany był „tapeciakiem”, a jego producentem były Zakłady Radiowe Kasprzaka w Warszawie. Wizualnie nawiązywał on do wzornictwa magnetofonów japońskich z połowy lat 70.

Magnetofon ten ważył ok. 3 kg i spełniał wówczas moje oczekiwania co do dźwięku w systemie stereofonicznym, ale nie był klasy hi-fi. Zamontowano w nim m.in. przełącznik wyboru rodzaju taśmy (żelazowa, chromowa), układ redukcji szumów DNL, dwa potencjometry suwakowe poziomu zapisu oraz towarzyszące im dwa wskaźniki wychyłowe. Jego głównymi wadami były: dość toporna i przestarzała mechanika, brak systemu redukcji szumów Dolby, duże odchylenia przesuwu taśmy (ok. 2 procent), a także dość niskie parametry nagrywanego i odtwarzanego dźwięku.

Jego pasmo przenoszenia przy taśmach żelazowych obejmowało zakres od 40 do 12.000 Hz, a chromowych wzrastało do 14.000 Hz, ale nawet wówczas nie były to parametry zbyt dobre. Równie kiepsko przedstawiała się dynamika rejestrowanego i odtwarzanego dźwięku wynosząca przy taśmach żelazowych jedynie 52 dB a chromowych 55 db. Magnetofon ten miał też dość dużą odchyłkę w prędkości przesuwu taśmy sięgają ok. 2 procent.

Gdy urządzenie było nowe i nagrywało się na nim dźwięk na słabych taśmach Stilon Low Noise, to ich odsłuch robił wrażenie głównie dzięki zapisowi stereofonicznemu, gdyż słuchało się nagrań nagranych w systemie monofonicznym to uwidaczniały się wszystkie jego wady, a więc brak wysokich tonów i głuche brzmienie tonów niskich. Tym nie mniej i tak wspominam jego eksploatację dość dobrze, bo był moim pierwszym stereofonicznym magnetofonem, o czym informował zresztą wielki napis „stereo” na jego przednim panelu. Robiło to wielkie wrażenie, zwłaszcza w sytuacji, gdy uświadomimy sobie, że w przeciwieństwie do krajów zachodnich, w tym czasie stereofonia w Polsce wciąż znajdowała się dopiero w fazie wdrażania do masowego obiegu.


Pomimo, że mogłem nagrywać swe ulubione audycje muzyczne na kasetach wciąż marzył mi się własny dobry sprzęt do nagrywania i odtwarzania muzyki, co spotykało się przez długi czas z dezaprobatą moich Rodziców uważających plany takiego zakupu za bardzo nieodpowiedzialne i bezsensowne. Jednak ja chciałem mieś coś swojego i lepszego niż sprzęt hi-fi jaki zakupił Ojciec. Gdy już nazbierałem potrzebną sumę pieniędzy, co nie było łatwe, bo dobry sprzęt stereofoniczny był także w PRL bardzo drogi, to okazało się, że nie mogę go kupić z powodu braku towarów w Polsce po strajkach sierpniowych w 1980 r.

W końcu jednak udało mi się dzięki pomocy Ojca i jego znajomych skompletować w latach 1981-1982 własną wieżę hi-fi. Tworzył ją radioodbiornik „Radmor” z zestawem głośnikowym oraz dwa magnetofony: szpulowy „Aria” i kasetowy: „Finezja 3”.

Radioodbiornik Unitra Radmor 5102 QQ

Już w okresie PRL odbiornik radiowy Radmor 5102 Quasi Quadro był urządzeniem na poły legendarnym, głównie z powodu wysokiej ceny. Egzemplarz jaki miałem nabyłem w sklepie w Jastrzębiu-Zdroju w kwietniu 1981 r. dzięki kilku latom oszczędzania i szczęśliwemu trafowi. Radioodbiornik ten (obecnie urządzenia takie nazywa się receiverami) produkowany był przez Zakłady Radiowe w Gdyni, faktycznie były to zakłady produkujące radiostacje dla wojska. Była to ulepszona wersja radioodbiornika znanego jako Radmor 5100 produkowanego w latach 1976-1979 i uważanego za szczytowe osiągnięcie polskiej elektroniki użytkowej audio w okresie PRL.

Produkcja nowej serii, a więc tej z której pochodził mój egzemplarz, rozpoczęła się w 1979 r. W stosunku do poprzednika najbardziej widoczną zmianą było dodanie filtru kontur (ang. loudness) oraz zmiana wartości funkcji wyciszenia wzmocnienia do -20dB (dla 5102). W nowym modelu 5102 zastosowano trzyczęściową drewnianą obudowę (użytą także do modeli 5102T i 5102TE). Takie drewniane obudowy także na zachodzie zarezerwowane były tylko do najdroższego sprzętu najwyższej klasy.

Z biegiem czasu z powodu braków dewizowych w tej serii Radmora drogie komponenty np. zagraniczne szybki wskaźników w kolorze niebieskim zastępowano stopniowo tańszymi częściami np. szybkami przeźroczystymi by w końcu w ich miejsce wprowadzić dość koszmarne diody. Podobne zmiany dotyczyły też elektroniki we wnętrzu urządzenia. Ja miałem jeszcze pierwotnie wytwarzany egzemplarz z tymi niebieskimi szybkami.

Nabyty przeze mnie odbiornik był potężny w sensie dosłownym, bo ważył ponad 10,5 kg. Posiadał modułową konstrukcję i składał się z 17 bloków/płytek połączonych ze sobą wiązkami kabli. Taka budowa i indywidualna karta pomiarów miały zagwarantować najwyższą jakość każdego egzemplarza urządzenia.

Urządzenie i jego panel przedni podzielono w ten sposób, że na jego lewej części umieszczono wzmacniacz i jego podzespoły, czyli włącznik główny, wychyłowe wskaźniki siły sygnału, pokrętłami głośności i barwy dźwięku. W środkowej części umieszczono diodę informująca o tym, czy sygnał nadawany jest w stereo, a pod nią skokowy przełącznik funkcji wzmacniacza z wyjściami do radioodbiornika, gramofonu, magnetofonu i uniwersalny. Obsługiwał on gramofony z wkładkami magneto- i piezoelektrycznymi. Wzmacniacz ten miał bardzo dobre, jak na ówczesne warunki, parametry techniczne. Jego pasmo przenoszenia wynosiło od 20 do 30.000 Hz przy zniekształceniach wynoszących 0,3 procent i dynamice w wysokości 60 dB.

Po prawej stronie urządzenia znajdowały się instalacje tunera, a więc moduł z ośmioma programowalnymi stacjami radiowymi, wskaźniki ze skalą na UKF, poziomu sygnału i jego dostrojenia, a także przełącznik umożliwiający przełączanie tunera z odbioru stereofonicznego na monofoniczny, co było użyteczne w przypadku zakłóceń w odbiorze sygnału radiowego. Sam tuner obsługiwał wyłącznie fale długie i dolne pasmo UKF (65,5-73 MHz), a jego pasmo przenoszenia wynosiło od 40 do 15.000 Hz przy zniekształceniach w stereo wynoszących 0,7 procent a w systemie mono 0,3 procent.

Radioodbiornik ten produkowany był w kolorach: czarnym (aluminium oksydowane) i srebrnym. Ja posiadałem polską wersję tego odbiornika w kolorze czarnym. W czasach swej świetności Radmor 5102 spełniał wszelkie normy hi-fi oraz DIN, a jego wyposażenie w dwie końcówki mocy pozwalało na uzyskanie efektu „quasi quadro” („prawie kwadro”) czyli ambiofonii.

Pamiętam, że radioodbiornik ten miał bardzo dobry i czuły tuner na UKF, a jego wzmacniacz dawał wyjątkowo dobry dźwięk o nadspodziewanej czystości, a jednocześnie dynamiczny i przyjemny w słuchaniu. Także jego wygląd robił niesamowicie dobre wrażenie, a zwłaszcza podświetlane szybki wskaźników oraz większy w stosunku do innych potencjometr głośności. W sumie był to produkt mogący śmiało konkurować z podobnymi urządzeniami wyprodukowanymi w epoce w krajach zachodnich.

Kolumny głośnikowe Unitra Tonsil 30C-114

Do kompletu do „Radmora” potrzebne był jeszcze zestaw kolumnowy, ale okazało się, że w tym wypadku nie miałem już tyle szczęścia i pomimo podejmowanych działań przez wiele miesięcy nie mogłem go kupić. Zdobyłem go wreszcie dzięki pomocy znajomego Ojca, który załatwił mi je za niewielką opłatą. Był to kolejny udany polski model kolumn hi-fi w obudowie typu compact, dodatkowo wyposażonych w dwu- pozycyjny przełącznik barwy dźwięku "+" i "-" umieszczony z przodu obudowy. Sprawiał on wrażenie nowoczesnego i profesjonalnego.

Każda z kolumn ważyła ok. 11 kg i miała moc 30 wat przy impedancji 4 ohm. Ich pasmo przenoszenia było znacznie lepsze niż głośników zainstalowanych przy wieży „Kleopatra” i wynosiło od 50 do 20.000Hz, większa była także pojemność ich obudowy licząca 20 litrów.

W kolumnach tych membrana głośnika niskotonowego została wysunięta do przodu w stosunku do płaszczyzny płyty przedniej kolumny, a głośnik wysokotonowy z kolei cofnięto do tyłu i umieszczono w specjalnym pierścieniu, dzięki czemu poprawiono jego efektywność. Takie rozwiązanie zmniejszyło zniekształcenia generowane przez zwrotnicę. Zestaw ten produkowany był pod różnymi nazwami m.in. na potrzeby radioodbiorników: „Merkury” i „Radmor”.

Pamiętam, że głośniki te dawały dynamiczny i klarowny dźwięk a więc bardzo dobrej jakości. Naprawdę przyjemnie było słuchać na nich muzyki, zwłaszcza gdy były nowe. Na „Radmorze” i podłączonych do niego głośnikach nagrałem większość audycji z serii „Katalog Nagrań”.

Magnetofon szpulowy Unitra ZRK M2408SD „Aria”

Odkąd u kolegi w Żorach zobaczyłem stereofoniczny magnetofon szpulowy także zapragnąłem mieć taki sprzęt u siebie w domu. Rychło okazało się, że ten model jaki widziałem u niego nie jest już produkowany, więc zastanawiałem się nad nabyciem popularnego wówczas magnetofonu „Dama Pik”, ale koledzy odradzali mi ten pomysł z powodu dziwnych awarii jakim podlegał. Zresztą początkowo nie miało to znaczenia, bo nie miałem pieniędzy na taką inwestycję, a jak już je uzbierałem, to półki sklepowe opustoszały i mój zamiar zakupu takiego sprzętu stał się czystą mrzonką.

Jednak determinacja zawsze sprzyja zamiarom człowieka i tak było również tym razem. Pokonując wszelkie trudności wreszcie nabyłem wymarzone urządzenie w lipcu 1981 r. Był nim magnetofonu szpulowego Unitra ZRK M2408SD „Aria”. Przez pewien czas był on najważniejszą częścią mojego zestawu hi-fi. Było to potężne urządzenie, bo ważące aż 11 kg, oparte na prostej mechanice, a elektronicznie - lampowo tranzystorowe. Na rynki eksportowe produkowano je pod zmienionymi nazwami: np. „Vela” i „Gracja”. Przynajmniej teoretycznie magnetofony te były staranniej wykonane od produktów na rynek polski, przypuszczalnie też do ich budowy używano nieco lepszych podzespołów. Te eksportowe wersje przed sierpniem ’80 sprzedawano też za dolary w Pewexie, co budziło sprzeciw społeczeństwa, a ich wycofanie z tamtejszej sprzedaży było jednym z postulatów strajkujących.

Warto zauważyć, że „Aria” to w praktyce cztery modele magnetofonów różniących się od siebie szczegółami konstrukcyjnymi: M2407S, M2408SD, M2411S i M2412SD. Prototypem tych urządzeń był magnetofon oznaczony jako M2407 produkowany od 1979 roku. Jego część mechaniczna bazowała na udoskonalonych projektach znanych z magnetofonów z serii ZK240, a część elektroniczna na doświadczeniach wypracowanych w konstrukcjach z serii M2403 (taki widziałem u kolei w Żorach). Magnetofony z serii „Aria” mogły pracować w pozycji poziomej i pionowej – to ostatnie, dzięki specjalnym nóżkom, w lekkim przechyle.

Magnetofony z serii „Aria” w przeciwieństwie do poprzedników miały całkowicie nową formę zewnętrzną opartą na solidnej ramie nośnej. Wykonana z czarnego tworzywa (polistyren) obudowa podzielona została na dwie części: przednią i tylną. Część przednią podzielono na dwie części: szerszą w której znajdował się główny mechanizm magnetofonu, w tym głowice i system sterowania i węższą w której umieszczono potencjometry wysterowania odsłuchu.

Wszystkie operacje sterowania magnetofonem odbywały się za pośrednictwem przełączników mechanicznych. Główne funkcje obsługiwało sześć dużych czarnych plastikowych klawiszy (nagrywanie, odtwarzanie, przewijanie, zapisywanie), z kolei suwaki wykonane były z przezroczystego polistyrenu. Modele typu deck (M2408 i M2412) miały wyłącznik główny sprzężony z przełącznikiem wyboru prędkości, natomiast egzemplarze ze wzmacniaczem miały dodatkowy przycisk w prawej górnej części panelu przedniego.

Magneton dysponował dwoma prędkościami przesuwu taśmy: 9,53 i 19,05 cm/s przy odchyłce prędkości: dla 9,53 cm/s  - ok. 0,25 procent, a dla 19,05 cm/s – ok. 0,2 procent. Obsługiwał szpule o maksymalnej średnicy 18 cm. Posiadał wejścia do następujących urządzeń: radia, tunera, magnetofonu, telewizora, mikrofonu i gramofonu z wkładką piezo i magnetoelektryczną. Jego pasmo przenoszenia było zróżnicowane w zależności od przesuwu taśmy, przy prędkości 9,53 cm/s wynosiło od 40 do 16.000 Hz, a przy prędkości 19,05 cm/s wzrastało do 18.000 Hz. Ważony odstęp od zakłóceń tego magnetofonu, czyli dynamika odtwarzanego na nim dźwięku wynosiła ok. 58 dB.

Na początku lat 80. magnetofony szpulowe były już przeżytkiem dogorywającym w katalogach czołowych firm produkujących sprzęt hi-fi. Głównym tego powodem była kłopotliwa obsługa szpul i taśm, wielkie gabaryty, zawodna mechanika, a także dość duży hałas, zwłaszcza przy przewijaniu szpul. Wszystkie te wady miała także „Aria” przy czym ciągle przewyższała prawie każdy inny produkowany wówczas w PRL magnetofon jakością dźwięku. Nawet na mniejszej prędkości, czyli 9,53 cm/s dawała bardzo przyzwoity dźwięk, a na tej wyższej (19,05 cm/s) był to już dźwięk porównywalny z magnetofonami podobnej klasy produkowanymi w za granicą. Oczywiście w kraju produkowano także lepsze magnetofony, np. szpulowy „Koncert”, ale było to urządzenie półprofesjonalne i bardzo drogie. W tamtym czasie nie wiedziałem nawet że takie istnieje, a nawet gdybym to wiedział nie mógłbym go kupić, bo nie było w zwykłej sprzedaży.

Właśnie na tym magnetofonie nagrałem większość nagrań wybranych z audycji „Katalog Nagrań”. Nie było to przypadkowe i wynikało z czystej technicznej i ekonomicznej kalkulacji. Był to tzw. magnetofon czterościeżkowy, gdyż do zapisywania przystosowano w nim dwie ścieżki monofoniczne (1/4 i 3/2) tworzące razem cztery ścieżki zapisu (stąd nazwa). W wypadku zapisu stereofonicznego nagrania dokonywano wspólnie na obydwu z nich. Jakość nagrania była bardzo dobra, ale kosztem zwiększonego zapotrzebowania na taśmę.

Przy zapisie monofonicznym na każdej stronie taśmy szpulowej można było zapisać dwie oddzielne ścieżki, co z dwoma kolejnymi ścieżkami po drugiej stronie szpuli czyniło razem cztery ścieżki. Dzięki stosowaniu zapisu monofonicznego na jednej szpuli można było więc pomieścić bardzo wiele płyt. W wypadku „Katalogu Nagrań” nie trzeba było stresować się faktem, że nagrywa się w mono, bo i tak audycja przez większość czasu nadawana była wyłącznie w tym systemie, a nagrywając z niej wybrane płyty z dyskografii oszczędzało się taśmę.

Przez pierwszy rok po zakupie magnetofon „Aria” działał bardzo dobrze, ale z biegiem czasu dały o sobie znać jego słabości, czyli głównie słaba mechanika. Ujawniało się to w zakłóceniach toru prowadzenia taśmy na głowicy odczytującej, co prowadziło do jej zgniatania, a także w pracy systemów sterowania ruchem magnetofonu (dźwignie i napęd). Te coraz częstsze awarie uniemożliwiające mi swobodne nagrywanie i odtwarzanie zniechęciły mnie do tego magnetofonu, a w końcu skłoniły do jego sprzedaży. Wraz z nim pozbyłem się także wszystkich taśm szpulowych jakie miałem, a więc także gromadzonego przez lata archiwum nagrań, które w większości pochodziły z audycji „Katalog Nagrań”. Teraz żałuję, że nie zostawiłem sobie tych taśm, ale czasu i błędnych decyzji już się nie cofnie.

Magnetofon UNITRA ZWM Lubartów M551S „Finezja 3”

Na początku lat 80. moim głównym sprzętem hi-fi był radioodbiornik „Radmor” z kolumnami, a także magnetofon szpulowy „Aria”. Gdy jednak pewnego razu zobaczyłem w sklepie nowoczesny magnetofon kasetowy z kasetą ładowaną w pionie zamarzyłem także o takim sprzęcie. Rychło okazało się, że w warunkach niedoboru towarów w okresie stanu wojennego zakup takiego urządzenia był praktycznie niemożliwy. Magnetofony takie były produkowane w Polsce, ale prawie cała produkcja wysyłana była przez państwo komunistyczne na Zachód jako spłata zaciągniętych wcześniej kredytów.

Trzeba powiedzieć, że i tak miałem jednak wiele szczęścia, bo w kwietniu 1982 r. udało mi się kupić w Jastrzębiu-Zdroju magnetofon kasetowy M551S „Finezja 3” produkowany przez Unitra ZWM Lubartów. Nie miał ona wymarzonej przez mnie kasety ładowanej w pionie na panelu czołowym, gdyż klapka na kasetę umieszczona była w nim poziomo, ale był dla mnie dostępny.

Była to udoskonalona wersja magnetofonu M-536SD „Finezja 1” produkowanego od 1979 r. przez Zakłady Radiowe im. Kasprzaka w Warszawie a następnie przez Zakłady Wytwórcze Magnetofonów (ZWM) w Lubartowie. Urządzenia z tej serii były pierwszymi polskimi magnetofonami kasetowymi klasy hi-fi.

Magnetofon M551S „Finezja 3” ważył 4,5 kg i już wizualnie prezentował się dobrze. Wrażenie robił dwudzielny przedni panel, którego jedna część była lekko uniesiona w górę przypominając profesjonalne urządzenia studyjne. Wyposażono go w system redukcji szumów DNL i RS (wcześniejszy model miał Dolby B), automatyczny przełącznik rodzaju taśmy oraz układy automatycznej regulacji poziomu zapisu i autostop. Wyposażono go też w wzmacniacz mocy (2 × 7 W) wraz z aktywnym przedwzmacniaczem regulacji tonów wysokich i niskich, co umożliwiało zainstalowanie do niego niewielki kolumn i samodzielne odtwarzanie muzyki. Urządzenie to miało wyjścia umożliwiające podłączenie radia, wzmacniacza (zewnętrznego), słuchawek i własnych głośników (o czym już wspomniano)

Parametry tego magnetofonu były znacznie lepsze niż osławionego „tapeciaka”, ale i tak nie były one zbyt dobre. Jego pasmo przenoszenia wynosiło dla taśm żelazowych jedynie od 40 do 12.500 Hz, a dla taśm chromowych wzrastała do 14.000 Hz. W zależności od rodzaju użytej taśmy i wybranego systemu redukcji szumów zróżnicowana była też jego dynamika. Przy aktywnym systemie RS dla taśm żelazowych dynamika wynosiła ok. 58 dB, a przy taśmach chromowych 59 dB. Nierównomierność przesuwu taśmy w tym magnetofonie wynosiła ok. 0,2 procent.

Pomimo możliwości pracy z taśmami żelazowymi i chromowymi magnetofon charakteryzował się dość słabą dynamiką, pasmem przenoszenia i zniekształceniami dźwięku. Jednak najbardziej niedopracowana i przestarzała była jego mechanika, co było typowe dla polskich magnetofonów tego okresu. Obsługa klawiszy sterujących funkcjami nagrywania i odtwarzania tego magnetofonu wymagała od użytkownika sporo siły i była wyjątkowo toporna. Dawał się też odczuć brak systemu Dolby polepszającego dynamikę, który w tym czasie był już standardem w magnetofonach produkowanych na świecie.

Na magnetofonie tym nagrywałem gównie audycje nadawane w systemie stereofonicznym, gdyż kasety, nawet te polskie były stosunkowo drogie, więc starałem się je oszczędzać tylko na taki zapis. Monofoniczną audycję „Katalog Nagrań” nagrywałem na nim tylko sporadycznie, zwłaszcza podczas awarii magnetofonu „Aria” a także w przypadku gdy brakowało mi taśm szpulowych ( w połowie lat 80 ich produkcja znacznie zmalała i trudniej było je kupić).

Nośniki do nagrywania

Szpule

Do nagrywania na magnetofonach szpulowych w PRL używano prawie wyłącznie taśm na szpulach tylko dwóch producentów: polskiej firmy ZWCh Chemitex Stilon z Gorzowa Wielkopolskiego (taśmy Chemitex Stilon) oraz wschodnioniemieckiej firmy ORWO Wolfen (taśmy ORWO). W obu wypadkach taśmy te wykonane były z poliesteru (świecąca strona zewnętrzna, strona magnetyczna matowa) i produkowano je na bazie technologii niemieckich, a konkretnie technologii firmy AGFA. Różnica polegała na tym, że Polacy wykupili licencję, a ORWO tego nie zrobiło przez co firmę tę spotykały międzynarodowe szykany. Oba te rodzaje taśm dostępne były w kilku standardowych długościach, m.in. 360, 560 i 730 m.

Ja używałem najczęściej szpul o długości 540 m (15 cm średnicy) a rzadziej na szpul 730 m (18 cm średnicy). Te większe szpule były większe i bardziej oporne do przesuwu przez silniki magnetofonu, z tego powodu występowały przy nich zakłócenia przesuwu taśmy, co prowadziło do jej wciągania przez mechanizm napędowy. Wciągnięte taśmy ulegały pognieceniu, a zarazem uszkodzeniu mechanicznemu, co miało wpływ na jakość nagranego na nich dźwięku. Z tego powodu starałem się używać tych większych szpul jak najmniej.

Przy magnetofonie szpulowym występowała też konieczność posiadania dodatkowych pustych szpul koniecznych do przewijania przesuwającej się taśmy ze szpul pełnych. Szpule z taśmą były najczęściej przeźroczyste, ale te puste produkowano także jako pełne, czyli nieprzeźroczyste. Ja także miałem takich dodatkowych szpul kilka jedna z nich była wykonana z szarego plastiku.

Szpule 540 m umożliwiały zapis stereofoniczny do 240 minut (po 120 minut na stronie) po obu stronach szpuli przy prędkości 9,5 cm/s. Natomiast przy prędkości 19,05 cm/s na obu stronach można było zapisać po 60 minut muzyki (czyli na obu stronach 120 minut). Przy nagrywaniu w systemie monofonicznym z prędkością 9,5 cm/s, co preferowałem, mogłem nagrać po 240 minut na każdej stronie szpuli, co na dwóch stronach szpuli dawało razem astronomiczna liczbę 480 minut nagrania. Dzięki temu systemowi mogłem dokonać dość sporej archiwizacji płyt prezentowanych w Polskim Radio, a zwłaszcza w audycji „Katalog Nagrań”.

W obu wypadkach technologia ich produkcji opierała się na zdobycznych technologiach opracowanych jeszcze przez Niemców w latach 30-40. Stąd pomimo różnych ulepszeń, w tym czasie były to już nośniki mocno przestarzałe i pomimo dumnego napisu „Low Noise” (nisko szumowa) faktycznie były to taśmy dość mocno szumiące. Sam nośnik magnetyczny był też dość toporny mechanicznie, stąd taśmy te dość mocno dosłownie zdzierały głowice zapisująco-odtwarzające w magnetofonach. Według jednej z opinii jaka wówczas krążyła wśród fonoamatorów taśmy Stilon były nieco lepsze niż ORWO i mniej niszczyły głowice.

Oczywiście można było kupić w Pewexie taśmy szpulowe dużo lepszej jakości produkowane przez wielkie koncerny, np. TDK, Sony, BASF, AGFA, ale mało kogo było stać na taki wydatek a już na pewno nie takiego młodego i mało zarabiającego chłopka jakim wówczas byłem.

Kasety magnetofonowe

Podobnie jak w wypadku szpul, także przy okazji nagrywania na magnetofonie kasetowym używałem prawie wyłącznie kaset wyprodukowanych w PRL. Jednak w tym wypadku był nieznacznie większy wybór producentów i rodzajów kaset. W tym czasie kasety magnetofonowe produkowały dwa przedsiębiorstwa (oczywiście państwowe): znane już ZWCh Stilon Gorzów oraz ZWCh Wiskord Szczecin. W zależności od rodzaju nośnika w tych kasetach, produkty to jednej a to drugiej z tych firm uważane były za lepsze. Ja w większości używałem kaset wyprodukowanych przez zakłady Stilon w Gorzowie.

Generalnie kasety w PRL produkowano w dwóch standardowych długościach: C-60 i C-90. Te pierwsze pozwalały na zapisanie 30 minut na jednej stronie (na całości 60 minut nagrania), a drugie na zapis 45 minut na stronie (po obu stronach na 90 minut nagrania). Wszystko to oczywiści przy standardowych wymiarach kasety i szerokości taśmy magnetycznej. Taśma w kasecie dostosowana była do przesuwu z prędkością 4,76 cm/s.

Wygląd i parametry kaset magnetofonowych (Comapct Casette) ustalone zostały przez firmę Philips, która je opatentowała w 1963 r. Ze względu na rodzaj nośnika magnetycznego kasety te dzieliły się na żelazowe (Typ I - Normal position, IEC-I, Fe2O3) i chromowe (Typ II - High position, IEC-II, CrO2). Z biegiem czasu doszły do tego kasety z nośnikami mieszanymi: żelazowo-chromowymi i metalowe. Im bardziej wymyślny nośnik, tym kaseta była droższa, także te produkowane w PRL.

Pierwotnie kasety przeznaczone były do zadań reporterskich, więc nagrywania wywiadów itp. Dopiero stopniowo dostrzeżono możliwość ich wykorzystania do nagrywania muzyki. W takim charakterze upowszechniły się dopiero w latach 70. kiedy powstały pierwsze niezawodne magnetofony kasetowe o dobrej jakości dźwięku. Kasety magnetofonowe były produkowane przez wszystkie znaczniejsze firmy elektroniczne. Do znanych mi kaset należały produkty: AGFA, BASF, Maxell, Scotch, Sony, TDK. Niektóre z nich można było kupić w Pewexie, ale ich cena w przeliczeniu na złotówki była bardzo wysoka. Wśród zachodnich kaset sprzedawanych w PRL najbardziej popularne były te produkowane przez firmę TDK. Ja niestety nie miałem ani jednej takiej kasety.

W czasach młodości używałem prawie wyłącznie prostych polskich kaset żelazowych (Low Noise) ze Stilon Gorzów, ale z biegiem czasu także ich ulepszonej wersji znanej pod nazwą „Ferrum forte”. Jedynie sporadycznie używałem polskich kaset chromowych. Te ostatnie produkowane były tylko przez Zakład Chemitex Wiskord Szczecin. Były one dużo trudniej dostępne i droższe, dlatego miałem tylko dwie takie taśmy.

Podobnie jak szpule, taśmy do kaset magnetofonowych produkowane były na licencji niemieckiej firmy AGFA. Parametry tych najtańszych taśm żelazowych były bardzo marne, wbrew nazwie bardzo one szumiały, miały słabe pasmo przenoszenia i kiepską dynamikę. Generalnie ich dynamika wahała się od 55-60 dB, a szerokość przenoszonego pasma od 10-16 kHz. W sumie ówczesne polskie kasety magnetofonowe nagrywały i odtwarzały muzykę gorzej niż szpule w magnetofonach szpulowych.

Najczęściej używałem kaset C-60 i C-90, ale miałem też kilka kaset C-120, które umożliwiały godzinny zapis po każdej stronie kasety. Na Zachodzie także produkowano takie kasety i choć były one dużo lepszej jakości nie zalecano ich do magnetofonów o słabych napędach. Jednak pomimo tego, że taki sprzęt znajdował się prawie wyłącznie w sprzedaży w Polsce, nasi producenci kaset nie ostrzegali o skutkach stosowania tych taśm na nieodpowiednim sprzęcie. Oczywiście skutki stosowania  kaset C-120 tragiczne, gdyż ich cienkie taśmy bardzo często wkręcały się w mechanizm magnetofonu, co prowadziło do ich uszkodzenia. Dodatkowo osłabiały i tak słabe silniki i tory przesuwu taśmy w polskich magnetofonów kasetowych zwiększając ich awaryjność.

Zakończenie

Większość wybranych płyt z audycji „Katalog Nagrań” nagrałem na szpulach, a następnie odtwarzałem na magnetofonie szpulowym „Aria”. Motywy wyboru tego nośnika do nagrywania tej audycji opisałem już wcześniej. W tym miejscu nie będę już tego powtarzał, ale powiem tylko tyle, że w swoim czasie uzbierałem dość obszerną kolekcję taśm z archiwalnymi zapisami tej audycji. Niestety całe to archiwum przepadło wraz ze sprzedażą w 1987 r. magnetofonu „Aria” i wszystkich taśm szpulowych jakie posiadałem. Teraz żałuję, że nie zostawiłem sobie chociaż kilku takich szpul z nagraniami. Po latach zakupiłem na bazarze jedną taką szpulę, ale oczywiście już bez moich nagrań.

Podobnie jak inne nośniki, tj. płyta gramofonowa i kompaktowa, także taśmy magnetyczne, na szpuli czy w kasecie, dają specyficzny tylko dla siebie dźwięk. Brzmienie dobrych i dobrze nagranych magnetofonowych taśm analogowych jest bardzo dobre, m.in. pozbawione trzasków płyty winylowej, ale też bardziej ciepłe i naturalne niż nagrań zarejestrowanych cyfrowo np. na płycie kompaktowej.

Słuchanie muzyki z magnetofonu szpulowego dostarczało też osobom je posiadającym podobnych doznań jak miłośnikom gramofonów analogowych i płyt winylowych. Działo to się tak za sprawą konieczności wykonywania tych samych nieco rytualnych czynności przy przygotowaniu szpuli do odtwarzania, co płyty winylowej do odtworzenia na gramofonie. W obu wypadkach dźwięk był analogowy i naturalny dla człowieka. Także samo odtwarzanie muzyki w magnetofonie szpulowym przynosiło podobne efekty wizualne, co odtwarzanie płyty winylowej w gramofonie. Kręcące się szpule i refleksy świetlne w klapie ochronnej magnetofonu bardzo przypominały te jakie się widziało przy odtwarzaniu kręcącej się płyty winylowej na talerzu gramofonu i jej odbiciu w klapie ochronnej gramofonu.